środa, 21 czerwca 2017

Tajskie curry w 15 minut :)

                Krótka historia o pokrzywie ;)       
     Stukam sobie właśnie w klawiaturę i obserwuję jak pięknie wędruje mi po rękach pokrzywka (taka bladź co to jest objawem alergii). No więc obserwuję wzrokiem, w którym czai się zło. Zęby zaciskam i biję po łapach pomysł użycia ostrego narzędzia aby się podrapać i najlepiej zdrapać, zedrzeć, rozszarpać sobie skórę. Bo ta cholera swędzi. Ale nie że swędzi delikatnie. Nie, nie! Moi mili wyobraźcie sobie, że obsiadło Was milionpieńćsetstodziewięćset komarów i one wszystkie na raz ugryzły. A teraz poczekajcie aż skóra zacznie łaskotać i walczcie, żeby się nie drapać, bo wiadomo przecież, że drapanie nie pomaga a wręcz nasila owe łaskotanie. Da się? No się kurna nie da! Nie chcielibyście tak co? Zakładam się o michę pysznego tajskiego curry z fotek poniżej, że byście nie chcieli. Ja też nie chcę, nie prosiłam się o to ale taki zaszczyt me dupsko kopnął i mam tę panią na sobie. Mam wędrującą po ciele pokrzywkę, która swędzi tak jak w opisie powyżej. I ta cholera o całkiem miłej nazwie towarzyszy mi już dwa miesiące. Dwa miesiące wojowania z drapaniem i straszeniem ludzi tym widokiem. Dwa miesiące przegranej walki bo się nie da! Chwile ulgi przyniosła jedynie majowa wyprawa na SOR (tak jakoś o 22:00). Siedzisz sobie tam człowieku godzin 5. Siedzisz, trochę śpisz, trochę więcej płaczesz bo masz już psychicznie dosyć swojej towarzyszki wędrowniczki. I oto po tych pięciu godzinach dostajesz wezwanie do gabinetu. Lekarz Cię ogląda ale z daleka bo przecież nie dotknie, żeby ogarnąć z czym ma do czynienia bo do czynienia z tym mieć nie chce. Kładzie Cię na łóżeczku i mówi magiczne hasło "wenflon" a Ty w sekundę stajesz na nogi, że już nic Ci nie dolega, że to taki żart, że może już sobie pójdziesz (jest tu ktoś kto na widok igły dostaje zawału pińcet razy? Ja! Ja jestem!) ale lekarz skoro już siedzi na nocnym dyżurze to nie co będzie się nudził, złapie Cię za łapę rzuci na łóżko, przypnie pasami, zaknebluje i zacznie tortury (żartuję wcale tak nie było, Pani bardzo miła była). Kładzie zatem znowu, mówi że będzie dobrze, że nie boli blablabla po czym woła młodziana - stażystę! Panie Jeżu nie dość, że muszę patrzeć na igłę to jeszcze ma mi ją wbijać dzieciak młodszy ode mnie? O losie! Leżę więc grzecznie, ręce się trzęsą, nogi drżą, oczami wyobraźni widzę jak sobie nie radzi, grzebie, męczy, kłuje, krew się leje.... a On przyszedł, zobaczył me żyły, stwierdził, że łatwo pójdzie bo wszystkie widać idealnie jak u rasowego ćpuna, ciach i po robocie. A potem było tylko pięknie :) Trzy dawki prochów prosto w żyłę zrobiły ze mnie potulne cielę z uśmiechem na pysku :) Ło Panie jak mi było po tym dobrze :) Skierowanie, recepta i bardzo proszę, może Pani wracać do domu. Nic tam, że już prawie 4 nad ranem a do roboty o 6 trzeba wstać. Nic bo zwolnienie dostałam i mogłam spać cały dzień. I nawet chyba większość dnia przespałam z radości. Trwało to dni 5 a potem zabawa od nowa. Obecnie jestem po drugiej wizycie u alergologa. Druga podwójna dawka sterydów, po których puchnę niczym Kubuś Puchatek po słusznej porcji miodku. Zero alkoholu, zero słońca, zero produktów mlecznych, skierowanie na testy i za miesiąc zobaczymy czy będzie mi dane tego roku poleżeć na plaży. Dlatego właśnie, jest mnie tu tak mało. Nie miałam chęci do niczego a stan depresyjny towarzyszył mi znacznie częściej niż chęć tworzenia w kuchni. Mam nadzieję, że nowa kuracja prochami zadziała i przestanę straszyć ludzi w pracy :p
        Wybaczcie mi ten długi wstęp i w ramach zanudzenia zerknijcie poniżej na zdjęcia i przepis. Tajskie curry zrobicie szybciej niż przeczytaliście to nudne wyznanie ;) 





Składniki:
  • 400 g polędwiczek z indyka
  • puszka mleka kokosowego
  • 3 średnie papryki (czerwona, żółta i zielona)
  • 1 mała cukinia
  • 1 średnia marchewka
  • 1 limonka
  • 1 trawa cytrynowa
  • 4 liście limonki kaffir
  • żółta pasta curry
  • 1/2 szklanki wody
  • oliwa do smażenia
  • sól, pieprz
  • opcjonalnie listki kolendry
* do podania ryż basmati
 
Przygotowanie:
  1. Wstaw wodę na ryż i ugotuj według wskazówek na opakowaniu.
  2. Pokrój mięso i warzywa w cienkie paski. Na patelni rozgrzej kilka łyżek oliwy i dodaj marchew, pastę curry (ilość pasty pozostawiam Twojej decyzji - my lubimy ostre potrawy więc pasty dałam dużo), liście limonki oraz trawę cytrynową (trawę przekrój na pół i tępą stroną noża rozbij delikatnie aby uwolnić jej fantastyczny aromat). Smaż 3 minuty po czym dodaj paprykę i kurczaka.
  3. Smaż ok 5 minut i wlej mleko kokosowe oraz wodę. Gotuj całość przez 5 minut. Dopraw do smaku solą, pieprzem i w razie potrzeby dodaj więcej pasty curry lub kawałek świeżej papryczki chilli.
  4. Tuż przed podaniem wyciśnij sok z całej limonki, dokładnie wymieszaj i serwuj na stół :)
 


2 komentarze:

  1. Hej, właśnie ostatnio nabrałam mega smaka na tajską kuchnię. Sama nie długo właśnie lecę do Tajlandi. Super przepis!

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam kuchnię orientalną, a ostatnio jakoś brakuje mi takich smaków. Czuję więc, że dziś Twój przepis będzie wykorzystywany... :)

    OdpowiedzUsuń